sobota, 19 lipca 2014

Nie mów mi kto jest mordercą!

Parafrazując - dzisiejsze media to ciota i chuj. Dosyć agresywny wstęp, muszę przyznać, ale jest jak najbardziej uzasadniony. Nie będę tu pisał o manipulacjach Wybiórczej, czy o głupim wybieraniu sobie młodych idoli przez W Sieci (specjalnie wybrałem i lewicowe i prawicowe medium, aby pokazać, że moje poglądy nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia), a o sprawie zdecydowanie poważniejszej.

Ja rozumiem, że historia czasami bywa cholernie ciężka, że ludzie giną z powodów czasem ważnych i bohaterskich, a czasami z debilnych. Zabijanie nie jest w porządku (wow), ale nie znaczy to, że musimy być miękkimi parówami i powinniśmy być eufemistyczni przy wskazywaniu kto np. doprowadził do rozpętania drugiej wojny światowej.

Mogliście nie wiedzieć. Prezydent Francji, Francois Hollande, powiedział jakiś czas temu, że Niemcy byli ofiarami nazistów podczas tamtego konfliktu zbrojnego. No przepraszam bardzo, ale równie dobrze mogę stwierdzić, że podczas rewolucji francuskiej to nie Francuzi zabijali, a republikanie. Analogicznie też to nie ludzie, ani nie Amerykanie wylądowali na Księżycu, tylko kosmonauci.  NIEMCY nie byli ofiarami nazistów, tylko NIEMCY byli nazistami.

Odwołałem się do wydarzeń historycznych. Możesz się więc zastanawiać "fajnie, ale co to ma do dzisiejszego świata?" Tak się składa, że w ciągu 3 dni bardzo dużo.

Konflikt na Ukrainie jaki jest, każdy widzi. Ludzie giną, Putin robi idiotów z całego świata, Ukraińcy mają problemy z tym, że nie są jednolitym narodowościowo państwem, Korwin gada śmieci, a od czasu do czasu jakiś samolot zestrzelą... No właśnie, kto? Bo media mówią o "separatystach", "rebeliantach", "antynacjonalistach". Jest to cholernie sprytna zagrywka ze strony mediów. Większość ludzi nie stwierdzi teraz, że to Rosjanie zabijają tam, bo przecież w mediach to jacyś bliżej nieokreśleni "rebelianci".

Sprawa jest poważna, ostatniej nocy zginęło tam niemal 50 ludzi, a jakieś 200 zostało rannych. ROSJANIE, podkreślam, ostrzeliwali autobusy. Brzmi, jak jakieś miejsce w Afryce? Nie, to jest tuż za naszą granicą. A my również możemy być w niebezpieczeństwie.

Nazywajmy rzeczy po imieniu.


źr. wiadomosci.onet.pl

czwartek, 26 czerwca 2014

Najkrótszy wiersz po polsku?

Dzisiaj (a w sumie już wczoraj, bo zaczynam pisać ten post o pierwszej w nocy) naszła mnie pewna refleksja. Wcześniej oglądałem świetny film od Vsauce, w którym mówione było o najkrótszym wierszu w historii. Przyznam, że powinniście sprawdzić ten klip przed kontynuowaniem czytania.

Już po? Dobra, jedziemy dalej.

Bardzo do mnie przemówiła szczątkowa treść niektórych z wymienionych tekstów, czy też ich forma. Mimo tego, że to była sztuka nowoczesna, której zazwyczaj wystrzegam się, to jednak tym razem stwierdziłem, że taki minimalizm, nie bójmy się tego tak określić, daje wielkie pole do popisu dla osób interpretujących tekst. Dlatego też postanowiłem sam stworzyć prawdopodobnie najkrótszy wiersz w języku polskim. Ma on tytuł "To, co się naprawdę liczy":

Z

Dla mnie, jeśli mogę to określić wierszem, oznacza on czerpanie radości i korzyści z obecności drugiej osoby, bądź innych obiektów. Z bycia związku, czy z rozmowy z przyjaciółmi. Wiele pomysłów, czy projektów nie zostałoby zrealizowanych, gdyby nie wspólny wysiłek ludzi. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o jakieś dokonania. Popatrzcie się na naturę człowieka. Ludzie są istotami stadnymi. Często bywa tak, że jesteśmy wręcz uzależnieni od innych. Sami sobie nie wyhodujemy krowy i nie oprawimy jej, abyśmy mogli zrobić steki... Sama krowa też jest w sumie istotą żyjącą. Tak samo, jak zboże, czy inni ludzie.

Tak naprawdę, to człowiek jest niczym bez otaczających go rzeczy, możliwości, a przede wszystkim innych ludzi. Przynajmniej ja to tak widzę. Co Wy o tym sądzicie?

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Zakład Ubezpieczeń Żydowskich

Ostatnio oglądałem sobie z ciekawości na Youtube jakiś filmik o 10 najbardziej hardkorowych narkotykach. Było tam m.in. coś, co działa, jak heroina, ale jest kilka tysięcy razy mocniejsza. Samo dotknięcie tej substancji powoduje przedawkowanie. To prawdopodobnie najmocniejszy opiat świata. Po tym, co dzisiaj przeczytałem na profilu p. Wiplera, stwierdzam, że w ZUSie muszą tym gównem słodzić herbatę i jeść kanapki z tym.

Dla tych, którzy nie są zaznajomieni z tematem... Polski ZUS ma wypłacać odszkodowania Żydom, którzy przeżyli holokaust.

No ręce same opadają. Jestem daleki od antysemityzmu, czy tym podobnych rzeczy, ale trzeba to powiedzieć sobie jasno - ich, zarówno i Żydów i odpowiedzialnych za to urzędników, chyba pojebało.

W latach 90. ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów, Israel Singer, stwierdził, że Polska ma wypłacić Żydom 60 000 000 000 (czyli 60 miliardów)$ odszkodowań za holokaust, bo w innym wypadku "Polska będzie upokarzana na arenie międzynarodowej". Pan Singer jest pieprzonym szantażystą (i do tego oszustem finansowym, co wyszło na jaw kilka lat temu), ale i tak wychodzi powoli na jego.

Z jakiej racji my mamy pokrywać szkody wyrządzone przez Niemców (powiedzmy sobie to jasno w epoce zjebanej poprawności politycznej; "Niemcy" w tamtym czasie nie znaczyło grupki biednych i pokrzywdzonych osób, a nazistów; prezydent Francji jednak ostatnio miał obiekcje co do mojego toku rozumowania...), jeśli według Konwencji Genewskiej to okupant ma obowiązek zadośćuczynienia za swoje zbrodnie bez względu na to gdzie one zostały dokonane? Czemu Żydzi nie obwinią Niemców? Jak pazerną i niemoralną kurwą trzeba być, aby chcieć zarobić pieniądze na tragedii swojego narodu?

No i wisienka na torcie - ZUS szasta pieniędzmi dla ludzi, którzy z tym krajem nie mają niemal niczego wspólnego, a nie jest w stanie zapewnić pomocy Polkom w ciąży. Z tego miejsca serdeczne "pierdol się" dla tego, który miał głos decyzyjny w tej sprawie.

Wstyd mi za kraj, który przedkłada inne narody nad swój własny. I jeszcze daje się po drodze zerżnąć Niemcom kolejny raz w tej samej sprawie.


źr. www.knowyourmeme.com

niedziela, 8 czerwca 2014

20000 widzów później

Ostatnio na moim kanale na Youtube pękła liczba 20 tysięcy widzów. Nie wiem, czy się z tej okazji cieszyć, czy smucić. Z jednej strony - to całkiem dużo, a z drugiej - oczekiwałem czegoś zdecydowanie większego... Ale to nie będzie post o tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. To byłoby zbyt trywialne. Myślę, że może Was zaciekawić coś nieco innego. Bawię się w jutuby od ponad 2 lat, więc, jakby nie było, to jest już całkiem spory kawałek czasu i mogę już odpowiedzieć na pytanie, które kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć od znajomych - stary, co się zmieniło w Twoim życiu? Nie będę mówił o zdobywaniu doświadczenia, czy budowaniu sieci kontaktów, tylko o tym jak to wpływa na moje życie osobiste i jak się z tym czuję.

Szczerze przyznam, że to pytanie było dla mnie, zwłaszcza przez pierwszych kilka miesięcy, gdy udało mi się np. dostać na główną Kwejka, krępujące. Zawsze uważałem się za raczej zwykłego kolesia. Nie mam raczej jakichś wielkich talentów, ale nie jestem też w niczym bardzo zły. Ot co - żaden geniusz, ale jest dobrze. Chodziłem do normalnej szkoły, mam normalnych znajomych, normalnie mieszkam, uczę się i pracuję. Dlatego też nie podobało mi się początkowo to pytanie. Dalej w sumie sprawia mi dyskomfort, ale jestem na tyle z nim obyty, że znoszę to normalnie.

Podstawową różnicą między tym jak było kiedyś, a jak jest teraz, jest... Liczba dostawanych maili. Moją obecną skrzynkę założyłem jakieś 2 lata temu i w tym czasie (naturalnie, sporo wątków archiwizowałem) dostałem grubo ponad 2 GB maili. Większość ludzi nie przekracza w ciągu roku liczby 100 MB, więc gdy idę sobie ulicą i słucham muzyki, to czasami zdarza mi się, że jest ona zakłócana przez szalejące powiadomienia. Śmieszny był dzień, gdy dostałem około tysiąca maili... Mniej śmieszne było to, że zjadło mi to niemal cały hajs z telefonu. A, zapomniałbym. Musiałem wyłączyć powiadomienia z aplikacji Ask.fm, bo nie dało się momentami funkcjonować.

Czasami, gdy ludzie do mnie piszą, to zaczynają wiadomości od "pewnie dostajesz ich mnóstwo", etc. Otóż nie. Od 8 maja (dzisiaj analogicznie 8 czerwca) pisało na moim fanpage'u do mnie 11 osób, co daje niezbyt powalającą liczbę jednej wiadomości na nieco mniej, niż 3 dni. Trzeba przyznać - dupy nie urywa. 

W ten magiczny sposób przechodzę do sprawy fanpage'a. Pamiętam, jak w liceum zakładaliśmy sobie takie w gronie znajomych i publikowaliśmy na nich jakieś obraźliwe, ale dla nas zabawne gówno. To było dla mnie początkowo dziwne, że założyłem poważną stronę poświęconą samemu sobie, a jeszcze dziwniejsze było to, że ludzie zaczęli na nią przychodzić, rozmawiać, a czasami nawet wspólnie cieszyć się, czy smucić. To cholernie miłe wiedzieć, że jest ktoś, komu nie jest się całkowicie obojętnym i nawet mimo tego, że się tej osoby nie zna, to można usłyszeć od niej czasami słowa wsparcia.

Ciekawa sprawa jest z zaczepianiem na ulicy. Do tej pory zdarzyło mi się ze 2 razy i to były prawdopodobnie jedne z bardziej niezręcznych sytuacji w moim życiu. Wyobraźcie sobie, że idziecie dziarsko po rynku we Wrocławiu i nagle zaczepia was jakiś koleś i zaczyna mówić, że się jara tym, co robicie... A wy stoicie ze swoją stygnącą tortillą w ręce i nie za bardzo wiecie co powiedzieć. Nie mówię, że to nie jest fajne, bo jest. Po prostu człowiek jest trochę zaskoczony i wybity z rytmu.

Moja nienawiść do chińskich bajek była swego czasu mocno dyskutowana w niektórych hermetycznych kręgach. Zaskakujące dla niektórych jest jednak to, że często się zjawiam na jakichś konwentach fanów M&A. Prawdopodobnie byłem na większej ilości, niż wasz przeciętny znajomy mangozjeb. Czemu więc tam się zjawiam? Proste - aby promować mój kanał, budować więzi z obecnymi, jak i potencjalnymi odbiorcami, oraz by dostarczyć ludziom rozrywki (co w sumie stanowi core mojej działalności w internetach). Na każdym z tych zjazdów cierpię niemiłosiernie, ponieważ mam alergię na oczy zajmujące więcej, niż 70% twarzy i jakieś konichiwa arigato kawaii. Ludzie różnie reagują na moją obecność - jedni chcą pogadać, inni rzucają w moją stronę jakieś obraźliwe rzeczy (i jakieś 5 sekund później zostają przeze mnie zjedzeni), kolejni chcą robić zdjęcia, iść na piwo... Ilu ludzi, tyle reakcji. Jedna sytuacja była całkiem zabawna - dzień wcześniej wypiłem o kilka piw za dużo i dotarłem na wydarzenie w raczej kiepskiej kondycji. Nie miałem już tabletek przeciwbólowych, w związku z czym moja kondycja była raczej tragiczna. Postanowiłem się jak najmniej ruszać i poszedłem pograć w Tekkena, czy coś w tym stylu. Jakiś typ usiadł obok mnie, a ja dalej ostro gram w trybie dla jednego gracza. Chciał nawiązać jakąś rozmowę, ale ja go spławiałem cały czas. Zaczął coś mówić w stylu "każdy youtuber ma swoją ciemną stronę", więc wiecie - pieprzenie o Szopenie. Odwróciłem się w jego stronę i wydusiłem z siebie krótkie "mam kaca". Jego reakcja była bezcenna. Nie przypominam sobie, abym kiedyś widział grymas bardziej skonsternowany, niż jego.

Jak moja cała działalność wpływa na mój związek? Raczej staramy się od tego odcinać. Moja kochana Marta często jednak robiła mi jazdy o fansigny otrzymane od dziewczyn. Wiecie, te kartki z napisaną ksywą. Musiałem jej sporo tłumaczyć, że nie ma potrzeby, żeby była zazdrosna, itd. Swoją drogą, to założyłem ten kanał jakiś czas przed naszym związkiem... Może nabiłem sobie tym dodatkowe punkty u niej? A tak na poważnie - ona traktuje to jako moje hobby i to wszystko, nic więcej.

Sporym zaskoczeniem było dla mnie wsparcie, jakie dostałem od rodziców. Nawet kupili mi na święta dobry mikrofon, abym mógł dostarczać materiałów lepszej jakości. Dobrze jest wiedzieć, że jest ktoś, kto Cię dopinguje niezależnie od tego jak jest.

Podsumowując - moje życie nie zmieniło się jakoś znacznie. Wiadomo, że są czasami mniejsze, czy większe różnice w tym, czy innym aspekcie. Ogółem jednak uważam, że póki co jest to bardzo pozytywne doświadczenie, które dodaje trochę koloru w normalnym życiu normalnego kilkudziestolatka.

No i jeszcze jedna rzecz. Przeróbki zdjęć. Nie wie czemu ludzie je robią, ale bywają grube i nie raz zaśmiałem się na głos.


czwartek, 22 maja 2014

Skandal w Ruchu Narodowym

Dziwna sprawa. Przez pewien czas cholernie mocno lubiłem Ruch Narodowy. Byłem nawet zdecydowany, aby zagłosować na nich w nadchodzących wyborach. Kij w to, że mieli kiepskie spoty wyborcze, że ich program nie pasował mi tak bardzo, jakbym chciał. Już nawet chuj w tę tęczę w Warszawie. Ostatnio dostałem od pewnego informatora coś, co sprawiło, że niemal na 100% zagłosuję na KNP, a nie na RN właśnie. Pragnę zaznaczyć, że nie jestem lewakiem, więc jeśli w komentarzach będziesz chciał mi nawrzucać od czerwonych szmat, to sobie już teraz oszczędź, czytelniku.

RN trzyma sztamę z ONR. To ogólnie znany fakt. Samo to ugrupowanie nie ma zbyt dobrej passy w mediach z wiadomych powodów - neonazizm. Nie mówię w tym miejscu, że wszyscy tam są naziolami, wypisują 88 na murach i zawsze zamawiają 5 piw, nawet jeśli nie są w knajpie. Sam znam kilka osób należących tam i to cholernie mili kolesie, którym los państwa nie jest obojętny, co się chwali. Sam nawet widziałem w Gdańsku grupę porządnych chłopaków, którzy w ostatnią rocznicę powstania warszawskiego stali z polskimi flagami koło pomnika w okolicy Długiego Targu tuż obok starych i zasłużonych weteranów wojennych. Props. Więcej - wysunę nawet tezę, że mimo tego, co się powszechnie mówi, neonaziści, czy raczej, jak wolą sami siebie subtelnie określać, narodowi socjaliści (czy to nie robi z nich lewaków?) stanowią mały ułamek członków tej organizacji. Wygląda na to jednak, że najgłośniej krzyczą i dlatego też są zauważani przez media i przeciętnego Kowalskiego.

Daleko jestem od nazywania narodowców nazistami - wszak sam jestem narodowcem. Smutnym faktem jednak jest, że niektórym ludziom się pojebało w głowach i, mając widocznie wrażenie, że robią coś dobrego dla kraju, odwołują się do sukinsyna, który chciał nas zetrzeć z powierzchni Ziemi. Co jednak do tego ma Ruch Narodowy? Nie wiem jaki jest stosunek wewnątrz partii do tego tematu, ale widocznie pewna kandydatka do Europarlamentu nie ma nic przeciwko kręceniu się z ludźmi, którzy są naziolami.


źr. imgur


Kobieta zidentyfikowana przez informatora jako kandydatka tej partii do Europarlamentu jest powodem dla którego nie zagłosuję na RN. Po prostu jest mi wstyd, że ludzie chcący reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej kręcą się z ludźmi łamiącymi konstytucyjne zasady i nie robi z tym nic. Nie mam stuprocentowej pewności, że jest to osoba faktycznie działająca w Ruchu Narodowym, ale wolę dmuchać na zimne. I wiem, że osoba, która mi to podesłała sama jest prawicowa i nie ma w zwyczaju kłamać.


źr. imgur


Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę dopieprzać RN, bo podoba mi się ich program, itd. Po prostu stwierdzam, że w tej partii mogą być nieodpowiedni ludzie na nieodpowiednich stanowiskach. To cholernie przykre, że zmieniam partię na którą chcę głosować na kilka dni przed wyborami. Dobrze, że zostaję z prawej strony.

Żeby, parafrazując, dorzucić łyżkę miodu do beczki dziegciu, przypominam, że Bideroń biegał z przestępcami z Antify, a Palikot otwarcie propagował komunizm, chociaż kilka lat temu wydawał czasopismo katolickie. Niestety - mainstreamowe media to przemilczą, a ja mam wrażenie, że jeśli ktoś trafi na ten artykuł, to może nie być wesoło dla RN.

Tutaj macie link do wszystkich zdjęć z tego melanżu: GALERIA

Przy okazji, znowu potwierdza się reguła, że najlepsza impreza to taka, na której nie robi się zdjęć.

środa, 21 maja 2014

Kibicujesz "za" czy "przeciw"?

Kilka dni temu Atletico Madryt wygrało La Ligę. To, bodajże, pierwszy od 12 lat raz, gdy tytuł mistrza Hiszpanii przypada komuś innemu, niż parze hegemonów Barcelona - Real (kolejność alfabetyczna). Nie będę jednak dokonywać analiz mających na celu wgłębienie się w tajniki motywacji Cholo Simeone. Chodzi mi o coś zdecydowanie bardziej przyziemnego, a mianowicie o kwestię kibicowania.

Sam kibicuję kilku drużynom: Everton, PSV, BVB (nie, nie jestem sezonem), czy Górnikowi Wałbrzych. Powody żywienia tej sympatii są różne: miejsce zamieszkania, sukcesy piłkarskie, styl gry, czy też wartości klubu. Nie jest żadną tajemnicą, że te kluby mają swoich odwiecznych rywali na boiskach, dla przykładu PSV ma wielką kosę z Ajaxem Amsterdam. Nigdy się jednak nie zniżę do tego, co ostatnio udało mi się zaobserwować.

Jak bumerang wraca kwestia zwycięstwa Rojiblancos. Wiadomo - pośród moich znajomych. cules byli smutni, wszyscy 2 kibice Atletico się cieszyli... A co w tej chwili robili kibice Realu (jeśli nie wiesz, to odpadł on z walki o tytuł na ostatniej prostej)? Pozwólcie, że przytoczę cytaty:

Brawo Atletico! Dobrze, że nie Barca.
Rojiblancos son los campeones! Gratulacje! Jebać UEFAlonę!
Hurra! Blaugrana bez tytułu! 1-0 dla Los Galacticos w tytułach!!

No przepraszam was, kurwa, bardzo, ale to jest niedorzeczne. Kibice jednego z pretendentów do tytułu mają w dupie fakt, że ich drużyna nie dość, że nie została najlepszą ekipą w kraju, to jeszcze ustępuje pola w swoim mieście. Liczy się to, że drugi z potentatów nie zdobył żadnego tytułu... Przy okazji ignorują fakt, że Barca jest przed nimi w końcowej tabeli.

To jest to, co moi znajomi nazywają kibicowaniem? Według mnie to z prawdziwym oddaniem dla barw nie ma niczego wspólnego. Nie miałem nic przeciwko temu, aby Liverpool nie zdobył teraz tytułu - bardziej mnie cieszył fakt, że Everton zakwalifikował się do LE. Uśmiech na mojej twarzy wywołała informacja, że Ajax został zniszczony 5-1 przez Zwolle - cieszyło mnie jednak bardziej to, że PSV wróciło do niezłej dyspozycji po złym początku sezonu. Takie przykłady mógłbym wymieniać cały czas.

Pamiętajcie - jeśli chcecie komuś kibicować, to skupiajcie się na swojej drużynie, a nie na dopieprzaniu wrogom. Będziecie się lepiej czuli, gdy zauważycie chociaż nikłe sukcesy waszych, a nie będziecie pluli jadem na prawo i lewo. I atmosfera będzie lepsza i kibicowanie w waszym wykonaniu będzie miało jakiś sens...

Hahaha, żeby się cieszyć z tego, że Barca przegrała, a nie smucić się z tego, że nawet nie jest się na tę chwilę najlepszą drużyną w mieście...


źr. grafiki: www.losblancos.pl

czwartek, 20 marca 2014

Ssij kawałek drewna + bądź głupia = zgarniaj hajs i sławę

Ostatnimi czasy polski showbiz jest jakiś dziwny. Najpierw organizuje się 345098 edycję tańca z gwiazdami, później nic się nie dzieje przez dłuższy czas, aby na końcu nikt nie ogarnął, że dziewięciolatek wpierdala wszystkich inteligencją i przygotowaniem w telewizji śniadaniowej. Pewnie ten sezon ogórkowy wynika pokrótce z nijakiej pogody i z zaangażowania mediów w sprawę Krymu. Wczoraj jednak zauważyłem coś bardzo niepokojącego...

Nigdy nie lubiłem Wojewódzkiego. Zawsze uważałem go za kretyna, a oglądając jego występy odczuwałem coś w stylu zażenowania. Kiepskie żarty, lewicowa retoryka, a także "brunatny terror z colą w ręku", jak lubię nazywać ten incydent, sprawiają, że nie lubię tego człowieka i nie mam żadnego powodu, aby go szanować. Wracając jednak do rzeczy - wyżej wspomniany prowadzi coś na kształt talk show w (jakżeby inaczej) w TVN. Wiecie, zaprasza znanych ludzi, a potem ich obraża według scenariusza i za to mu płacą. Nic wielkiego, no. Nie lubię i nie oglądam. Ostatnio jednak właśnie jeden z gości był problemem. Bynajmniej, nie mówię tu o kabarecie Paranienormalni.

Śledzę na FB sporo fanpage'y na których kręci się ogólnie rozumianą bekę ze środowisk hip hopowych. Większość kontentu przez nie wrzucane to jakieś fikuśne obrazki, więc zdziwiłem się, gdy zobaczyłem link, a w jego miniaturce kobietę mającą na oko jakieś 35 lat. Otóż, tak osoba ma o 17 lat mniej, niż wygląda. A jej proces myślowy widocznie przestał się rozwijać w 5 roku życia. Luxuria Astaroth.

Jeśli ktoś nie wie, to jest to typiara, która opierdala maselnicę w teledysku Donatana do najgorszej piosenki tej dekady #mysłowianie. Raz była już w jakiejś telewizji śniadaniowej i zgrzeszyła wszystkim poza inteligencją. Jaki jest więc sens inwestować w kogoś, kto zasłynął teoretycznymi podstawami w robieniu loda i jednocześnie udowodnił, że głupi ludzie zjawiają się znikąd? Czemu osoba, która absolutnie NICZEGO sobą nie przedstawia, wychodzi na najgłupszego gościa w debilnym programie i parafrazuje tego raperzynę Słonia w swoich wypowiedziach jest lansowana? Nie wiem i szczerze mnie to boli.

Przeanalizujmy sobie samą Kamilę Smogulecką (jak ma się chujowe imię i nazwisko, to faktycznie lepiej się ukryć za ksywą brzmiącą, jak kapela blackmetalowa)... Nie, no, kogo ja oszukuję. Przecież tego się nie da analizować. Ten oto paszczur insynuuje, że nalanie jakiemuś biednemu chłopcu krwi z okresu sprawi, że on się zakocha... Ja pierdolę. Potem jest jeszcze gorzej. To znaczy, zapewne będzie, bo rodzicom tej nastolatki chyba nie za bardzo zależy na jej prawidłowym rozwoju i edukacji. To coś jest nastawione tylko na zarobki z tytułu swojej głupoty.

Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, czy wymiotować.

Proszę Was tylko o jedno - jeśli nagle wszyscy przestaniemy o niej mówić, to ona nie będzie sławna i dzięki temu dołożymy piękną cegiełkę do tego, aby nie robić celebrytów z idiotów.

niedziela, 2 marca 2014

Muzeum Wymiocin Nowoczesnych

Jestem absolutnie zdruzgotany. Szczerze przyznam, że mam jednocześnie ochotę napisać ten post, ale z drugiej strony, to jak pomyślę o tym, co wczoraj widziałem, to czuję skrajne zniesmaczenie i potrzebę bardzo głośnego przeklinania. Ten tekst nie będzie miły i uroczy, więc jeśli nie przepadasz za wulgaryzmami, to lepiej zaprzestań jego czytanie.

Sztuka nowoczesna zawsze wydawała mi się głupią i śmieszną sprawą. Wiecie, kwadraty symbolizujące pustkę we wszechświecie, bazgroły pt. "Matka Ośmiu" (nie wiem, czy coś takiego jak "Matka Ośmiu istnieje, ale trzeba przyznać, że nadawałoby się na nazwę bohomazu wykonanego przy pomocy gówna rozcieńczonego łzami), czy jakieś inne rzeczy, za które ludzie uważający się za koneserów i krytyków sztuki są w stanie zapłacić gruby hajs. Podczas zeszłorocznej nocy muzeów (świetna sprawa, każdemu polecam) przykładowo wylądowałem z moją kochaną i kilkoma koleżankami z Azji w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Cóż, okazało się, że jestem pechowcem, bo weszliśmy na ekspozycję sztuki nowoczesnej. Dookoła wisiały jakieś eksponaty, których nie jestem za bardzo w stanie opisać. Szczerze przyznam, że poczułem ulgę wychodząc stamtąd. Miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał doświadczać wątpliwej przyjemności patrzenia się na dziwne bazgroły z, ponoć, drugim dnem.

Kocham moją dziewczynę. Zazwyczaj podejmuje świetne decyzje związane ze wszystkim. Niestety, moja kochana absolutnie spieprzyła sprawę, ponieważ męczyła mi bułę, abym z nią poszedł do Muzeum Współczesnego Wrocław. Nie rozumiem czemu jej się podobają takie rzeczy i nie chcę tego wiedzieć. Ostatecznie poszliśmy wczoraj do tego muzeum i było jeszcze gorzej, niż myślałem.

Oczekiwałem mnóstwa surrealistycznych obrazów i kilku dziwnych rzeźb.Wyobraźcie sobie jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy po wejściu na piętro zobaczyłem sporą, panoramiczną instalację przedstawiającą jakieś osiedle i mnóstwo bezsensownych rzeczy na niej. Po chwili odkryliśmy, że te rzeczy można odklejać i przyklejać w dowolnych miejscach. O kurwa, sztuka mocno. Nakleiłem pietruszkę na człowieka. MÓW MNIE REMBRANDT. Trochę szkoda, że to było zdecydowanie najlepsze "dzieło", na które się tam natknęliśmy. 2 kolejne piętra były wypchane cyganami. Wszędzie można było znaleźć ich zdjęcia i obrazy, a także w większej części filmy kiepskiej jakości kręcone telefonem. Gówno przedstawiały. Wyżej było coś, czego nie pamiętam, takie to było fascynujące. Później jeszcze jedno piętro z losowymi animacjami, kilkoma meblami i gównianymi eksponatami, których nawet nie warto opisywać. No i kawiarenka na dachu. Drogo tam było, ale leciał za to przyjemny house. Jedyny plus tego przybytku.

Po wyjściu ogarnęła mnie niewyobrażalna radość. Sięgnąłem do kieszeni kurtki, podrzuciłem do góry kilka paragonów i pozwoliłem im swobodnie spaść na ziemię. Nazwałem tę instalację "Upadek". Symbolizuje ona przemijanie dóbr materialnych. Niestety, miłośnicy "sztuki", instalacja jest już nieczynna, bo pozbierałem te paragony. Jestem jednak w stanie odtworzyć ją za 200 zł. Każdorazowo. Plus zwrot kosztów podróży.

Nie jestem pewien jak jest utrzymywane to muzeum, ale założę się, że przez państwo. Państwo zabiera lwią część naszych wypłat, aby ktoś mógł wywiesić swoje zdjęcia cyganów (no i aby Trynkiewicz mógł teraz być chroniony i mieć mieszkanie). Co za pajac to finansuje i co za większy pajac nazywa to sztuką? Przecież te "rzeczy" nie przesyłają za sobą żadnych wartości, czy emocji, a wykonanie większości z nich wymaga pocierania odbytem o płótno.

Artystą nowoczesnym może być każdy. Wystarczy jedynie zrobić coś chujowo, a potem dorobić do tego historyjkę.

Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu jakiś student w Gdańsku postawił tuż obok posągu komunistycznych okupantów rzeźbę przedstawiającą rosyjskiego żołnierza gwałcącego kobietę? To jest sztuka. Ważna, niosąca emocje i informacje. A nie zdjęcie jakiego pierdolonego kaktusa z Paragwaju, który mogę przykleić na zdjęcie mężczyzny stojącego koło boiska do koszykówki.

Serdecznie odradzam wizytę w Muzeum Nowoczesnym Wrocław. Byłoby świetnie, gdyby te wszystkie "dzieła" uległy zniszczeniu. Zdecydowanie nie polecam i przysięgam, że zawsze, gdy będę na pl. Strzegomskim, będę pokazywał środkowy palec w kierunku tego gmachu.

No i wydałem 5 zł za wstęp. To zdecydowanie najgorzej wydane 5 zł w moim życiu.

niedziela, 23 lutego 2014

Sposoby na kaca

Są rzeczy, które nas nigdy nie ominą. Śmierć, inni ludzie, czy ból głowy i inne nieprzyjemne objawy po wypiciu 2 butelek porto. O ile na 2 pierwsze sprawy trudno coś poradzić (chociaż z kontaktów międzyludzkich czasami wychodzi coś fajnego), to z kacem można walczyć całkiem skutecznie. Jak? Spokojnie, najpierw trochę teorii.

Kac jest pewnym rodzajem zatrucia alkoholowego. W wyniku trawienia etanolu w wątrobie, w pewnym momencie wyżej wspomniania substancja staje się aldehydem octowym, w wyniku czego nasz organizm jest struty. Objawy są wiadome - ból głowy, suchość, brak apetytu, nudności, brak energii, bóle mięśniowe i inne nieprzyjemne rzeczy #kackupa. Dzisiaj jednak nie trzeba się katować i lecieć cały dzień na rosołku.

Przed piciem alkoholu warto zjeść coś dużego i tłustego. 2 olbrzymie hamburgery wypchane bekonem powinny się nieźle sprawić. Tłuszcz dobrze wpływa na trawienie alkoholu i daje solidny zapas długo uwalnianej energii. Dzięki temu nasz poranek będzie zdecydowanie mniej traumatyczym przeżyciem.

Ból głowy często jest w stanie zdemotywować do jakichkolwiek działań. Aby mu zaradzić, można wziąć przed piciem pewną ilość leków przeciwbólowych. Nie zapominajcie jednak, że nie powinno się mieszać medykamentów z alkoholem i robicie to na własną odpowiedzialność. Poza tym takie mieszanki są bardzo szkodliwe dla wątroby i nerek, więc na dłuższą metę to rozwiązanie nie jest zbyt dobre i poprostu lepiej wziąć sobie tabletkę, bądź dwie ranem.

Alkohol ma tę nieprzyjemną właściwość, że wysusza. Nie wiem jak i czemu, ale sukinsyn to robi. Sahara w pysku jest też niemal nieodłącznym elementem kaca. Aby jej uniknąć, należy dobrze się nawodnić przed piciem. Osobiście polecam napoje izotoniczne, chociaż herbata, soki i woda też dadzą radę. Czemu nie inne napoje? Kawa zawiera kofeinę (wow, takie odkrycie), która wzmaga działanie alkoholu. Trudno jest jednak wypić jej dużą ilość, poza tym taka mieszanka może być niebezpieczna dla zdrowia. Popularne napoje gazowane często zawierają sporo sodu, który wzmaga pragnienie, więc efekt może być odwrotny do zamierzonego. No i naszykuj sobie sporo picia na rano.

Ważne jest to, aby stanąć na nogi po imprezie i przy okazji nie być zombie. Na to trudno coś poradzić, ale są 2 rzeczy, które możesz zrobić. Pij mniej i bądź w dobrej kondycji fizycznej. Nie muszę chyba mówić dlaczego.

Sam rodzaj trunku ma też wielkie znaczenie. Ogólna zasada jest prosta. Im alkohol czystszy, tym mniejsze jest poranne cierpienie. Dlatego też lepiej pić wódkę, niż whisky, bądź białe wino zamiast czerwonego. Z piwem jest różnie i wszystko zależy od preferencji, ale raczej jest większe prawdopodobieństwo kaca po wypiciu 4 porterów, niż 4 lagerów.

Problemy żoładkowe są zmorą. Dobrze jest napić się w takim wypadku gorącej herbaty ziołowej z dużą ilością cukru. Najodpowiedniejsza będzie mięta, ale równie dobrze spisze się koper włoski. Zbawienne mogą też być ziołowe tabletki na trawienie.

Organizm często jest przemęczony po imprezach, więc zadbaj o to, aby rano zjeść przyjemny i jednocześnie lekki, ale dosyć tłusty posiłek. Osobiście polecam grzanki z masłem, cukrem i cynamonem. Cynamon i inne przyprawy korzenne, bądź ostre mają tę dobrą właściwość, że wzmagają pocenie. Nie jest to zbyt estetyczne, ale pomaga szybciej się pozbyć toksyn z organizmu.

Niektórzy biorą tabletki w stylu 2KC. Mają one zapobiec byciu flakiem nad ranem. Sam nigdy nie sprawdzałem ich działania, ale znajomi mówili, że coś tam jednak dają, gdy bierze się je zgodnie z zaleceniami producenta.

Wypisałem chyba wszystkie znane mi techniki "antykacowe". Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem Wam w łagodzeniu tych nieprzyjemnych symptomów. Pamiętajcie jednak o tym, że najskuteczniejszym środkiem na kaca jest abstynencja.

czwartek, 20 lutego 2014

Przepraszam, ale dlaczego jesteś sławny?

Wczoraj spędziłem bardzo miły wieczór z moją kochaną. Nic niezwykłego, staramy się spędzać jak najwięcej czasu razem. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że chcemy zobaczyć co się dzieje na Pudelku. Martę to żywo interesuje, a ja lubię się pośmiać z problemów w stylu "Piesek jakiejś pogodynki został zjedzony przez arabskich imigrantów".

Było tam dużo różnych newsów, m.in. o tym, że  Pani Justyna Kowalczyk rozważa zakończenie kariery sportowej i urodzenie dziecka, czy też fala nienawiści w stronę Pani Szulim. Coś też wspomnieli o kochankach mamy Madzi i pornograficznej stylówie Miley Cyrus. Standard, innymi słowy. Moją uwagę zwróciło jednak coś innego.

Pośród faktycznie znanych nazwisk można było zauważyć tonę nazwisk nieistniejących w zbiorowej świadomości ludzi. Chcę teraz przedstawić kilka, o których istnieniu chyba nawet Bóg nie zdawał sobie do końca sprawy:
- Sebastian Rutkowski - w zajawce artykułu wspomnieli coś o tym, że występował w "Must Be The Music" i o jego menedżerze-pedofilu. Pomijając fakt, że zamieścili jego 2 zdjęcia, z czego na jednym wygląda nieco, jak Japończyk z porażeniem mózowym, to jedak z powodu obecności w TV można traktować go, jako celebrytę,
- Weronika Marczuk - dobra, ma coś wspólnego z "Pytaniem na śniadanie", więc też można jej odpuścić. A, no tak. Była żoną tego aktora, całkiem w sumie niezłego, Czarka Pazury. Śluby ustawiają, hehe,
- Antoni Królikowski - obecnie znany, bo spowodował ponoć ciężkie obrażenia ciała u jakiejś innej gwiazdki. Nieco "z dupy",
- Natalia Siwiec - osoba, którą zapamiętałem z jej wykładu pt. "Jak budować popularność w social media?". Dowiedziałem się, że cycki i tyłek pozwalają się lansować. Znana z biustu i prawdopodobnie najgorszego reality show w historii telewizji,
- "Kasia i Tomek" - chyba byli parą w jakimś serialu kiedyś, nie?
- Mrozu - nie rozmawiamy o Mrozie,
- Ewa z Teen Mom - dzieciak, który zaciążył i teraz sprzedaje swoją prywatność w MTV,
- Halina Mlynkova - ponoć śpiewa,
- Anna Bałon - krótka kariera w telewizji śniadaniowej,
- Barbara Kurdej-Szatan - poza najbrutalniejszym nazwiskiem na liście jest szafiarką.

Mógłbym wyliczać w nieskończoność inne fikuśne osoby, o istnieniu których się właśnie dowiedziałem.

Tak się zastanawiam - dlaczego? Spora część z tych ludzi jest skrajnie niszowa i nie zrobili niemal niczego. Z tymi bardziej znanymi też teraz nie jest dobrze (Doda pobiła Szulim), chociaż z nimi w sumie nigdy dobrze nie było. Mam dosyć ludzi sławnych bez powodu.

"- Czemu jesteś znana?
- Bo dałam dupy w pierwszym odcinku."

To żałosne, nic więcej. Dzisiaj niemal każdy ma szanse na zostanie celebrytą, jeśli umie się uśmiechnąć, obrazić znajomego po fachu i potem zrobić z siebie ofiarę. Tak się zastanawiam, czy ktoś z wyżej wymienionych i nie tylko ludzi potrafi dobrze się posługiwać nożem i widelcem, bo po osiągnięciach niektórych z nich można mieć wątpliwości, czy na chleb nie mówią dalej "badziabadzia". Większość z nich nie reprezentuje sobą niczego wartościowego (siema, Miley) i gdyby nie łut szczęścia, to zapieprzaliby za najniższą krajową gdzieś na Rzeszowszczyźnie (przepraszam Rzeszów).

Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o hajs. Ciekawe ile tacy menedżerowie zarabiają na umiejscowianiu gwiazdeczek. Pewnie krocie.

Też fajnie byłoby być sławnym. Zgarnianie hajsu za nic, czy za robienie z siebie pośmiewiska (siemka, Bonus BGC) to lekka sprawa. Już bym widział te artykułu na Pudelku:

"MAMULSKI je hot doga z DWOMA SOSAMI"
"PIKEJ o MAMULSKIM: Jeśli chce mnie atakować, to niech mi to powie PROSTO W TWARZ"
"MAMULSKI prosto W TWARZ PIKEJA: JESTEŚ DO DUPY"

Dosyć kusząca perspektywa. Nie miałbym nic przeciwko temu. No i w porównaniu do większości osób tam - potrafię myśleć. Proszę, nie sprawiajmy, że głupi ludzie są sławni.

Na końcu gratuluję ludziom piszącym na Pudelku. Jesteście najlepiej poinformowanymi ludźmi na świecie.

niedziela, 16 lutego 2014

Czemu wolę niuskul?

W życiu każdego człowieka czasami nastaje potrzeba zmiany czegoś. Zazwyczaj jest to fryzura, bądź styl. Ja zmieniłem się diametralnie na przestrzeni ostatnich 2 lat i zakończyłem bycie tym klasycznym, zbuntowanym nastolatkiem. Trzeba było ściąć włosy, zmienić ubrania i najzwyczajniej w świecie się ogarnąć. Zmiany zaczęły przybierać niespodziewane rozmiary - nawet rozważam obecnie całkowite rzucenie fast food'ów i szamanie sporej ilości tzw. "zdrowych rzeczy". Ten wpis nie jest jednak o dobrodziejstwach wynikających z jedzenia własnoręcznie zasianej rzeżuchy, więc pozwólcie, że wrócę do tematu.

Zmiany okazały się zakrojone na tak szeroką skalę, że znacznie zmieniłem muzykę, której słucham. Naturalnie, zdarza mi się czasami zaprzęgnąć metal, ale ile można słuchać schematycznych breakdown'ów i chorych solówek? Doszedłem do wniosku, że potrzebuję czegoś nowego. Miałem dość wszelkiej maści muzyki gitarowej, więc postanowiłem sięgnąć po elektronikę i rap. Na tym drugim gatunku chcę się teraz skupić we wpisie.

Jak rap jest postrzegany przez większość ludzi mających więcej, niż 40 lat (przyjmuję, że pierwsze pokolenie słuchaczy rapu w Polse ma teraz nieco więcej, niż 30 lat, mogę się mylić)? Zazwyczaj mówią, że to muzyka robiona przez patusów dla patusów. Biorąc pod uwagę fakt, że słyszeli głównie to, co znajduje się w głównym nurcie, to nie powinno im się dziwić. Peja, RPK, Pih, PFK, czy jakieś inne wynalazki (wiem, że  to często klasyki; nie zmienia to jednak faktu, że wywodzą się z patoli), bez względu na swój obecny status,  dalej nawija o tym, że na ulicy jest smutno, że skroił jakiegoś typa, bo mógł, a policja to chuj, no i czemu nie można się zjarać? Pomijając tych, którzy się faktycznie wybili i/lub mają łeb na karku, to ludzie inspirujący się takimi tekstami często są patusami. Wiem, że nie powinno się generalizować, więc nie mówię tu nawet o większości słuchaczy, a także wykorzystuję skróty myślowe, więc przepraszam, jeśli ten akapit kogoś uraził.

Kolejna rzecz, która może zrazić, bądź rozśmieszyć potencjalnego odbiorcę jest legendarny "przekaz". Czym on jest? Nie wiem, zapytaj się gimnazjalistów. Szczerze bawi mnie to, gdy ludzie ewidentnie słuchający gimborapu, czy mający inną formę chuja w uszach, doszukują się prawd życiowych w kawałkach swojego ulubionego wierszoklety. Ja starałem się znaleźć ten legendarny przekaz w kilku pierwszych lepszych kawałkach. Oto, co się nauczyłem:
- Kraków to ładne miasto,
- kserowanie Eminema się opłaca,
- to źle, gdy policja karze za rozboje i pobicia,
- na łazarskim rejonie nie jest kolorowo.
Nawet się nieszczególnie starałem, a te cytaty mówią same za siebie. Aczkolwiek muszę przyznać - centrum Krakowa jest bardzo ładne.

Nie ukrywam, że chciałem się odciąć od tej (zazwyczaj) Kambodży mentalno-moralnej, ale nie chciałem zrezygnować ze słuchania rapu. Szczerze przyznam, że jestem szczęściarzem, bo przypadkowo odkryłem coś takiego, jak newschool. Nie mówię, że jest to (zazwyczaj) ambitna przeciwwaga dla niskiego poziomu intelektualnego trueschool'u. To raczej, jak zamienić Kambodżę na Somalię. Trzeba jednak pamiętać, że w Somalii są piraci, a rozbójnictwo morskie jest bengierskie.

Ludzie mają to do siebie, że szybko się nudzą, jeśli coś nie jest dokładnie takie, jakby oczekiwali. Ja za to nie chciałem słuchać płaczliwych wałów o "mordach co poległy jebiąc psiarnię". Co z tego, że spora część niuskulowców nawet nie potrafi dobrze, czy nawet dostatecznie nawinąć? A może historie o szastaniu hajsem, wiecznym melanżu, furach i twerku są nieprawdziwe? Oczywiście, że są. Podoba mi się jednak w tym wszystkim szczerość - chłopaki się nie kryją, że chcą tony hajsu i nie wkręcają kupy w czoło z jakimś przekazem, którego nie ma. Poza tym dobrze się bawią i nie są prawilni na siłę, co można im tylko poczytać na plus. No i czasami zdarzają się świetne nagrania, które mają świeże brzmienie, ale jednocześnie nie są jednym wielkim cykaczem, czy też posiadają jakiś koncept (np. Norma - 200x EP).

Nie chcę potępiać truskulu, ani jego słuchaczy. Zdaję sobie sprawę, że niektóre osoby mogły zostać urażone tym tekstem i w całości je rozumiem. Nie miałem na myśli przeciętnych truskuli, tylko patusów i prawilniaków. Z miłą chęcią zapoznam sę z Twoim zdaniem i porozmawiam z Tobą w komentarzach.

Na koniec mogę napisać małe, paraekonomiczne podsumowanie. Nie bez kozyry mówi się przemysł muzyczny. Dzisiaj piosenek się nie pisze, tylko się je produkuje. Jedne produkty siedzą jednym, drugie innym. Grunt to znaleźć takie, które będą Ci pasować.

czwartek, 13 lutego 2014

Przekąska o lekkim zabarwieniu erotycznym

Walentynki to dzień tak różny, jak wiele osób go obchodzi. Wiadomo, że są ci, którzy będą gadać z drugą połówką o fajnych rzeczach, inni się oświadczą #sztampa, a jeszcze inni prawdopodobnie spędzą pół dnia na płaczu i masturbacji. Ten post jest poświęcony tym, którzy chcą zaimponować adorowanej osobie pomysłowością w kuchni, a przy okazji, choć może przede wszystkim, podkręcić temperaturę wzajemnych relacji.

Kto nie słyszał o afrodyzjakach? Chyba nikt. Część z nich faktycznie może działać, a działanie innych może potencjalnie zwiększyć popęd, czy przygotować organizm do akcji. Jest jednak kilka problemów. Nie mam nawet na myśli tego, czy faktycznie zadziałają, ale raczej proste kwestie estetyczne. Na przykład nie podbijesz swojej atrakcyjności jedząc czosnek, chociaż niby dobrze stymuluje organizm, a Twoja kochana może uznać, że ostrygi to jakieś paskudne i obrzydliwe gluty z morza i będzie mieć w sumie rację. Mój przepis będzie zawierał zarówno substancje dobre w teorii, jak i te faktycznie stymulujące hormony i pozwalające iskrzyć.

- Piri piri, bądź inne małe, ostre papryczki,
- czekolada mleczna,
- kieliszek whisky,
- cynamon.

Dobra, to nie będzie zbyt trudne - stopić czekoladę, dodać do niej whisky i sporą szczyptę cynamonu. Maczać papryczki w miksturze i jeść na bieżąco, albo zostawić do zastygnięcia. Proste, nie? To teraz trochę teorii dot. doboru składników:

- kapsaicyna zawarta w papryczkach zwiększa ciepłotę ciała i podnosi tętno,
- olejki eteryczne w cynamonie pełnią taką samą funkcję, jak kapsaicyna w tym wypadku,
- czekolada pozytywnie wpływa na produkcję hormonów szczęścia, a tłuszcz i cukry w niej zawarte dają energię do działania,
- alkohol zawsze wszystko ułatwia w tych sprawach.

Mam nadzieję, że świetnie spędzicie dzisiejszy dzień. Pozdrawiam Was i życzę powodzenia.

wtorek, 11 lutego 2014

Nie oszukuj się - czytałbyś coś takiego

Moja dziewczyna uwielbia wręcz czytać różne babskie serwisy internetowe. Pudelek, Papilot i cholera wie co jeszcze przewijają się w historii jej przeglądarki niemal w takiej ilości, jak FB, a w większej, niż chociażby poczciwy Youtube. Muszę przyznać, że czasem, gdy u niej jesteśmy, to zdarza nam się czytać różne artykuły wspólnie. Zazwyczaj dosyć głośno komentuję dlaczego kobiety piszące listy o tym, że zdradziły faceta, albo, że uprawiają seks z szefem i awansują w pełni zasługują na miano dziwek i na tym się kończy. Zdarza nam się jednak wspólnie rozwiązywać psychotesty (jestem blondynką w 15% #nohomo), czy śmiać się z naćpanego Bieber'a, albo szukać jakiegoś fajnego pomysłu na makaron. Wiadomo, że tak robią głównie kobiety, a faceci uważają siedzenie na Pudelku za jednogłośnie pedalskie, ale czy my nie mamy takich potrzeb? Owszem, mamy i myślę, że niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że też je realizujemy. Tylko, że w inny sposób.

Wiadomo, że my, faceci, rzadko kiedy zwracamy uwagę na życie gwiazd, ponieważ te tematy nas bezpośrednio nie dotyczą. Nie przypominam sobie, abym się przejmował czymś z tych klimatów, odkąd Benzema i Ribery uprawiali seks z nieletnią prostytutką. Po prostu my mamy praktyczne podejście do wszystkiego i zamiast przejmować się jakimiś debilnymi wpowiedziami kogoś znanego z tego, że jest znany, wolimy poczytać na tematy, które faktycznie mogą mieć przełożenie na nasze życie. Albo które nas faktycznie interesują.

Weźmy na przykład gotowanie na tapetę. Nikt nie powie tego głośno, ale wszyscy wiemy, że facet powinien być świetny w kuchni. Coraz rzadziej można się spotkać ze stereotypową rolą kobiety siedzącej w kuchni. Poza tym faceci często, najzwczajniej w świecie, gotują lepiej (przepraszam Kotku). Co jednak, gdy ktoś nie umie dobrze połączyć składników, a zaprosił do siebie koleżankę na prostą, ale elegancką kolację? Wiadomo, że zaprzęgnie internet do pomocy. A jak będzie sprytnym sukinsynem, to jeszcze wykorzysta afrodyzjaki.

To nie jedyny sposób, w którym wykorzystujemy wiedzę z zakresu lifestyle. Spora część z nas uczęszcza na siłownię, czy też uprawia jakąś formę aktywności fizycznej. To się chwali, ale zdarza się, że nie wiemy jak np. ćwiczyć mięśnie skośne brzucha. Często nieświadomie sięgamy wtedy po porady stricte od specjalistów lifestyle'owych, chociaż oni sami się tak rzadko określają. Zagłębiamy się w fora internetowe, czytamy literaturę na ten temat, albo prosimy o pomoc znajomego koksa. Tak, to też jest lifestyle!

Najbardziej świadomi tego trendu i Ci, którzy chcą błyszczeć w życiu i towarzystwie, często sięgają po czasopisma z tej kategorii, przykładowo Men's Health, Logo, CKM. Wczoraj pierwszy raz w życiu, kierując się wzorem mojego ziomeczka Andrzeja, kupiłem MH. To cholerstwo jest ciekawe, aczkolwiek myślę, że targetem są kulturalne i inteligentne koksy. CKM nie mam zamiaru kupować, bo ludzie będą posądzać mnie o zamiłowanie do pornografii. Myślę, że optymalnym czasopismem w tym stylu jest dla mnie Logo. Do tego dorzuć jeszcze Forbes'a i Top Gear i będziesz błyszczeć.

Wiele zostało powiedziane nt. portalu wyszlo.com. Teksty są tam na poziomie dna i 15 m mułu, ale wielu z nas je i tak czyta, bo, najzwczajniej w świecie, brakuje nam porcji technologii, lifestyle'u, kultury, sportu, techniki i cholera wie czego jeszcze. Kobiety mają już takie portale, więc teraz czas na nas, panowie.

W sumie, to podczas pisania tego tekstu stwierdziłem, że fajnie byłoby założyć łączący to wszystko portal internetowy... Zobaczymy co przyniesie czas.

niedziela, 9 lutego 2014

System gówno mi daje

Polski system eduakcji jest żałosny - o prawdziwości tego stwierdzenia chyba nie muszę przekonywać nikogo. Składa się na to wiele czynników, jak m.in. istnienie gimnazjów, kiepskie techniki nauczania, czy sprawdzanie według klucza. Jest jednak jedna rzecz, która mnie szczególnie boli i o której chcę napisać.

Studiuję dwa kierunki. Powód jest dosyć prozaiczny - nienawidzę pierwszego, który wybrałem. Wiadomo, to ja popełniłem błąd, źle napisałem maturę z historii i nie mogłem iść na dzienne prawo. Zauważyłem jednak już na pierwszym semestrze jak bardzo nie chcę pracować w finansach i rachunkowości. To cholernie smutna robota, bo człowiek spędza mnóstwo czasu na wypełnianiu nudnych i żmudnych zadań. Żałuję, że jestem w tym punkcie edukacji i że nie mogę tego odkręcić. Ważne jest jednak co dało mi do zrozumienia, że te działki nie są dla mnie.

Na moim poprzednim blogu kilka razy wypowiadałem się na temat studenckiej organizacji AIESEC. Nie mam o niej zbyt pochlebnego zdania, ale poza umiejętnościami wyniosłem też wiedzę na jeden bardzo ważny temat. Odkryłem w jakich działkach nie chcę pracować.

Czemu nie odkryłem odpowiedzi na to pytanie podczas studiów? Niemal wszystko, co robimy na uniwerku to pieprzona teoria. Wiadomo, warto mieć jakiś podkład teoretyczny do swoich przyszłych działań, ale przecież pracodawcy nie szukają kogoś, kto potrafi obliczyć IRR, czy jakiś inny wskaźnik na kartce. Taka wiedza jest zazwyczaj gówno warta, tyle zauważyłem podczas pracy w prawdziwej firmie. Pracodawca oczekuje wysokich umiejętności komunikacyjnych, rzetelności i jakości od pracownika, a nie jakiejś jałowej wiedzy.

Mam dosyć faktu, że uczą nas starzy ludzie na podstawie jeszcze starszych książek. Niektóre rzeczy się nie zmieniają, ale bawi mnie wręcz fakt, że osoba mająca ponad 60 lat i średnio dająca sobie radę z telefonem ma mnie nauczyć czegoś na temat mediów społecznościowych. I to tylko teorii na dodatek.

Nie mamy okazji do zdobycia kluczowego dla nas doświadczenia zawodowego, bo nikt jeszcze nie zaważył w MENiS, że pracodawcy chcą tych, którzy faktycznie coś potrafią, a nie znają się w teorii.

Jeśli mógłbym cofnąć czas, to nigdy nie szedłbym na finanse i rachunkowość na UE Wrocław, bo już teraz widzę, że uniwersytety faktycznie kształcą bezrobotnych. Wcale nie chodzi tu o to, czy kierunek jest dobry, tylko, czy coś potrafisz. I tego oświata nie widzi i dalej stara się tłoczyć w nas swoje przereklamowane metody i wartości.

Pieprzyć szkołę. A, zapomniałbym. Darmowe praktyki to kuresko ponury żart.

Studenckie Eldorado w wersji prestiżowej

O byciu studentem krąży wiele opowieści. Większość z nich jest prawdziwa, nie da się ukryć. Imprezy, sesja, głód - to wszystko mniej, lub bardziej się zarysowuje w studenckim życiu. Chcę opowedzieć w tym wpisie o głodzie i jak go zwalczać z klasą i za niewielki pieniądz.

W odległości 2 przystanków od mojego bloku znajduje się zatrzęsienie supermarketów: Piotr i Paweł, Biedronka, 2 Almy, EPI i Dino, a każdy z nich oddalony o maksymalnie 10 minut spacerem od mojego domu. Pokaźna liczba, trzeba przyznać.

Pamiętam, że kiedyś moim podstawowym sposobem na przetrwanie było spożywanie dużych ilości mrożonych pierogów. Metoda z pewnością generuje małe koszty, ale nie ma róży bez kolców. Takie pierogi rzadko kiedy są faktycznie dobre, nieczęsto też dostarczają wszystkich potrzebnych składników odżywczych. Poza tym tak się nimi przejadłem przez ostatnie lata, że nie mogę się nawet na nie teraz patrzeć i jem je tylko wtedy, gdy istnieje taka konieczność. Ostatnio jadłem sporo krokietów, zobaczymy kiedy mi zbrzydną.

Kolejna opcja, która pozwala zmieścić się w 20 zł w ciągu tygodnia, ale jest jednocześnie skrajnie niezdrowa, to coś, co nazywam "podrasowanymi zapychaczami". Przeciętny obiad składa się z mięsa, sałatki i jakiegoś zapychacza, np. ryżu. Najtańszy element często jest też najbardziej sycący, więc można wyeliminować mięso i sałatkę i jechać na samym zapychaczu z jakimiś fajnymi przyprawami. Smażony ryż, czy spaghetti aglio e olio to w końcu klasyki. Dużym problemem tej diety jest jednak fakt, że prawie nie dostarczamy białek, a jedynie węglowodany i tłuszcze, co na dłuższą metę może się bardzo źle odbić na naszej kondycji.

Nie jestem jakimś wielkim zwolennikiem okresowych promocji. Bardzo rzadko różnica w cenie jest faktycznie taka, aby mogła nakłonić do zakupu jakiegoś produktu. Czasami jednak mogą się trafić istne perełki. Pamiętam jedną promocję w Almie, gdy całkiem dobre piwo, czyli Lwówek Ratuszowy kosztowało bodajże 1,70 zł, plus kaucja. Cena bardzo dobra, jak na taki produkt. Co jednak z tym "prestiżem", o którym wspomniałem w tytule?

Mój optymalny sposób na robienie zakupów dotyczy tylko sklepów sieci Alma. W innych nie zauważyłem odpowiedników. Otóż w pewnym miejscu w sklepie znajdują się duże, wiklinowe kosze, a w nich można czasem znaleźć prawdziwe skarby za pół ceny. Pokażcie mi inne miejsce, w którym mogę kupić 200 gram gorgonzoli (faktycznie z Włoch) za 8 zł. Serek kanapkowy jest tańszy o 4 grosze, niż w Dino? Biorę! Kabanosy z łososia wcale nie muszą kosztować 9 dych za kilo. No i raz kupiłem pół litra kefiru za 50 gr. Naturalnie, nie da się długo składować takiej żywności, a oferta jest losowa, ale zazwyczaj można dorwać produkty klasy premium w cenie ich codziennych substytutów.

Na studiach zaczyna dostrzegać się jak ważna dla zdrowia człowieka jest różnorodna dieta. Nie da się jeść tylko jedej rzeczy bez uszczerbku na zdrowiu. Dlatego też, jeśli miałbym powiedzieć jak wygląda optymalna studencka dieta, to powiedziałbym, że jest to zręczne połączenie tanich produktów, zapychaczy, rzeczy krótkoterminowych i artykułów promocyjnych. Ważne jest to, aby często jeść mięso i ryby, bo stanowią one wartiościowe źródło tłuszczów i białek #beargrylls

Jeszcze jedna rzecz. W Almie w Arkadach jest teraz fajna promocja na szponder wołowy. Coś mi mówi, że przez kilka dni będę jadł steki ;)

sobota, 8 lutego 2014

Czy możesz uciąć sobie dłonie, proszę?

Słowem wstępu - to mój nowy blog, a stary (azergothil1.blog.pl) nie będzie już przeze mnie prowadzony. Po prostu stwierdziłem, że Blogger jest lepszą platformą, więc chcę się tu permanentnie przenieść. Dobra, przejdźmy do rzeczy.

Należę do kilku grup zrzeszających blogerów na FB. Często są one wykorzystywane, jako miejsce do pochwalenia się wpisem, czy też do zwiększenia sobie ilości komentarzy ludzi, którzy mają Cię w dupie, albo są skłonne obserwować Cię, ale i tak nigdy nie wejdą do Ciebie. W każdym razie nie chcę poruszać tematu spamerów, a ludzi, którzy starają się pisać, a nie powinni.

Mam wrażenie, że blogowanie stało się ostatnio cholernie modne i wszyscy chcą spróbować szczęścia w tym fachu. Kilku moich znajomych zaczęło pisać, paru innych rozważa taką możliwość. Grupy na fejsie rosną, a ludzie zaczynają coraz więcej pisać. Niestety, większość, a jeśli nie, to spora część tych blogerów powinna mieć zakaz zbliżania się do komputerów.

Jak byłem łebkiem w gimnazjum, to zastanawiałem się po co nasza polonistka kazała nampisać miliony prac. Teraz już widzę sens w jej działaniach - umiem pisać składnie i poprawnie i nie jestem pieprzonym pokemonem. Na co się ostatnimi czasy natknąłem, gdy chciałem znaleźć wartościowe i ciekawe blogi? Pozwólcie, że zademonstruję:

ajajajaj, hihi, ale bk byla z tej calej sytuacji wczraj !. aldonka (moja mala soocz xddddddd) powiedzala mi ze widziala jjak bartek ten fajny calowal sie z mackim !!!!! pedaly ale i tak ichkocam < 33333333 nie zapomnijcie zostawic komcia i dac obsa ; **********

Kurwa. Mać. Zastanawaliście się czemu kosmici nie chcą z nami gadać? Myślę, że działalność takich idiotów jest jednym z powodów. Jak bardzo głupim, ślepym i bezkrytycznym trzeba być, aby coś takiego pisać i jjak wielkim okrucieństwem trzeba się wykazać, aby dać komuś takie śmieci do czytania?

Pomijam już fakt, że ludzie, a raczej napuszone gimby, często starają się wypowiadać na tematy, o których nie mają pojęcia, albo rozkminiają debilizmy. Pozwolę sobie zacytować tutaj fragment z bloga handleyourscandalxdxd:

No więc od razu przejdźmy do tematu xd
Dzisiejszy post będzie trochę osobisty, gdyż zajmiemy się hejtem fizycznym(nie mówię tu o fizyce xd)

Na początek może zdefiniujmy czym tak właściwie jest hejt fizyczny.
No więc hejt fizyczny to jakby bezpodstawne obrażanie, lub po prostu niechęć do kogoś kto się wyróżnia np.: pisze bloga lub nagrywa filmiki na yt.

I teraz przestanie być zabawnie bo to jest najgorszy rodzaj hejtu, gdyż stykamy się z nim codziennie. Taki proceder może doprowadzić do depresji itd...

No właśnie, jeśli ktoś nas hejtuje w komentarzach to tak właściwie nie ma się czym martwić gdyż komentarz można usunąć i zapomnieć o sprawie. Gorzej jest gdy ktoś z naszego środowiska, np. szkoły zaczyna nas hejtować, i załóżmy że kilka osób o blogu, vlogu czy jak tam chcecie wiedziało, ale nikt nic do tego nie miał. No i w takim momencie zaczyna się reakcja łańcuchowa, no i wtedy hejtowany delikwent ma problem.
Szkoła to jeszcze pół biedy, największy problem zaczyna się gdy hejtuje nas ktoś z domu, nie mówię tu o rodzicach (ani zwierzętach) ale np. rodzeństwo. Taka sytuacja u mnie by mnie nie zaskoczyła, być może wy macie miłe lub chociaż nieszkodliwe rodzeństwo, ja tego luksusu nie mam ! :(

Myślę, że jeśli piszesz podobnie i z taką samą elokwencją, to powinieneś zjeść kanapkę z trucizną na szczury. A potem utnij sobie dłonie dla pewności.